Z perspektywy już 12 dni pobytu tutaj płynie na pewno jeden wniosek z wielu obserwacji: Bruksela to miasto 2 miast. Miasto garniturków europarlamentarnych albo na rowerach albo pieszo albo w autach ale w nieodzownych stylowych garniturkach i krawatach. Garniturki mają to do siebie, że są jak z szablonu, jedynie różnią się kolorami, paskami itp ale łączy ich też ponadto mina wielkiej powagi swego zadania - w końcu dostali się do wymarzonej lub wymęczonej pracy urzędnika KE. Widać to na wielu tu spotkaniach, konferencjach, networkingach, w których biorą udział urzędnicy KE. Tylko, że ja do końca nie jestem pewna czy ta praca to w ogóle ma jakąś powagę i wartość dodaną. Bardziej jako trybik wielkiej biurokratycznej machiny, która się jakoś kręci. I kieruje się przy tworzeniu deklaracji unijnych korzystając z ogólnych wskaźników, nie ogarniając kompletnie złożonej całości - jak to powiedział jeden z lokalnych działaczy organizacji pozarządowych i twórcy platformy - sieci organizacji.
I miasto, które nazywa się Bruksela i którego językiem jest francuski lub flamandzki.
Jedno jest pewne - tu wszystko tak wygląda jakby to była inna planeta nie tylko działania ale i myślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz